strona główna        muzyka        gry        broń        teksty        różne        autor       

.::powrót::.

Słuchajcie drodzy młodzi


Dlaczego w notatkach Riezaka, konkretnie w rysunkach-ilustracjach do nich wieże pochylone były w prawo? Tak siedziałem i zastanawiałem się przeglądając podręczniki z końca poprzedniego wieku. Szum deszczu nie dawał mi się skupić nad tym a i wczorajsze konsultacje z kolegami też nie naprowadziły mnie na drogę do rozwiązania tego problemu. Może po prostu były to ilustracje, w których koleś sobie nabazgrał pod skosem bo mu tak ręka się opierała o kartkę i mu się nie chciało...

Szum kropli uderzających w mur 440to piętrowego wieżowca i samo odchylanie się pod wpływem wiatru o 15 metrów od pionu dawały mi się we znaki. Zaburzenia prawidłowych funkcji błędnika w warunkach normalnych. Tak ładnie to doktor nazwał. Innymi słowy po zejściu z wieżowca kolebało mną mocniej niż na górze.

I za chwilę musiałem iść, bo taka była umowa - 18:00 czasu zachodnioeuropejskiego, bus numer 6. Więc poszedłem. Wziąłem walizkę i wsiadłem do windy. Jadąc windą w dół czułem jakby inaczej, coraz słabiej poza mną a wewnątrz coraz mocniej kołysanie się budynku. W dodatku to odciążenie o 0,5g dawało ciekawy efekt. Przy samym dole, po 3 minutach jazdy, po otwarciu się drzwi windy poczułem silny nacisk na bębenki w uszach - zmiana ciśnienia.

I przyszło nam żyć w czasach, w których wygoda stała się najwyższej klasy towarem a naprawdę była totalną niewygodą. Makroshizofrenia, tak nazywałem dzisiejszy świat te parę lat temu. Czemu schizofrenia? Bo zewsząd napierają na człowieka mające na celu uwygodnienie życia wielkie ściany budynków, fabryk i tym podobnych betonowych monstrów. A że wielkie to i MAKROschizofrenia. "W nowy wiek wygody...", to było hasło wyborcze jednej z partii początków 21 wieku zwanej Polska Partia Wolności. Postęp to nic dobrego, wierzcie mi. Żyjecie w czasach, w których zapewne powiecie mi, że jestem głupcem, starym pierdołą, archeoświrem, bo wy macie inne ideały. Macie już inne ideały. Może wam to wyjdzie na dobre, bo już przywykliście do tego i nie jest to dla was już makroschizofrenią a postępem.

Trzęsąc się, przez korytarz niemal wytoczyłem się, bo nie nazwałbym tego chodem. Zatrzymałem się, żeby organizm przywykł do normalnej grawitacji. I nie miałem szczęścia bo bus już podleciał na platformę chwilę temu i zbierał się do odlotu. Szczeliną w drzwiach wepchałem się do środka. Usiadłem na końcu. Zawsze siadam na końcu, nie lubię jak ktoś mnie siłą rzeczy obserwuje - kiedyś jeszcze były okna i pasażerowie mieli co robić ale z powodu narastającego promieniowania UV na trasach busów okna nie są już uwzględniane przy konstrukcji. Tak, to prawda, kiedyś były okna i może nie uwierzycie - była i osoba odpowiedzialna za cel podróży - tak zwany kierowca, póki busy poruszały się po nawierzchni utwardzanej, później pilot.

No i zaczęło się. Na kolejnej platformie, po mojej wsiadł pierwszy, mój przyszły kolega. Z tłumu wyłoniła się wielka postać. Ledwo się byk (takie zwierze, które żyło jeszcze w 21 wieku, do którego porównywało się dobrze zbudowane osoby) zmieścił w drzwi. To znaczy, że zmieścił się ale tak się kiedyś mówiło. Nie będę tłumaczył bo to dla mnie oczywiste. Byk ów rozejrzał się i kiedy mnie zobaczył usiadł w rzędzie przede mną. Nie znał mnie a skąd wiedział, że to ja będę z nim pracował? Był taki sposób identyfikacji. Czarny płaszcz, ciemne okulary. Proste, prawda? Tak samo ja go rozpoznałem.

Mijały minuty a człowiek wpatrywał się w podłogę jak krople wody z jego ubrania i ubrań innych pasażerów zbierają się w strumień i płyną przez bus. Nie było nic do roboty. Gazeta w kieszeni przemokła i litery były już niewyraźne. Takie technicy tworzą wynalazki a papieru nie zastąpili jeszcze niczym lepszym. W takich jakże płytkich rozważaniach o literkach i strumyczkach minęła kolejna chwila i na kolejnej platformie wsiadło kolejne kilka osób. Zwykli ludzie i 2 postaci w płaszczach i ciemnych okularach. Zasiedli tym razem koło mnie. Jeden dla pewności, że nie będzie rozmawiał tylko ze zwykłym człowiekiem, który ubrał się podobnie jak oni zapytał: "Po studium Riezaka?". Odpowiedziałem twierdząco. On tylko chrząknął. I zagłębił rękę w kieszeni. Usłyszałem cichy trzask. Zabezpieczanie pistoletu M-Compact .50 brzmi dokładnie tak samo. A może to był właśnie dźwięk zabezpieczania pistoletu M-Compact .50? Z pewnością tak. Ale nie tylko ja znam ten dźwięk więc zastanawiałem się co ten cymbał robi... Pewnie to samo pomyślał kolega, którego od tej pory skrótami myślowymi nazywałem Byk, bo sam odchylił lekko głowę w prawo jakby nasłuchiwał. Powiedziałem mu więc cicho: "Tak, to 50tka.". Ten uśmiechnął się i widać, że cieszył się tym, że nie wyszedł z wprawy. Czas więc nadszedł na upomnienie cymbała, który zabezpiecza broń w miejscu publicznym, gdzie ktoś może zauważyć, że ją ma i w związku z tym pociągnąć go do odpowiedzialności. Nawet się nie zastanawiałem, powiedziałem tylko do niego:
- Co ty debilu robisz?
- O co ci chodzi?
- Nie pozwól, żeby ktokolwiek nie wliczony w listę celów akcji wiedział, że masz broń. Riezak co mówił? - wycisnąłem to ostatnie zdanie przez zęby.
- Aha...

Kolega cymbał się zawstydził. I dobrze. Zdaje się, że zanim będzie grał z resztą ekipy będę musiał porozmawiać kulturalnie z "prezesem", że jeden z kandydatów dziwnym trafem, przy braku wyobraźni przeszedł przez komisję.

Drugi od początku "wycieczki" nie odzywał się. Tak do momentu jak dojechaliśmy. Po wyjściu z busu, kiedy szliśmy do miejsca spotkania zaskoczył mnie swoją erudycją w zakresie rozpoznania otoczenia. Otóż dowiedziałem się, że za nami szło trzech tajniaków. Sam ich nie zauważyłem. Cóż, nawet z dużym doświadczeniem przytrafiają się niedopatrzenia i błędy. Przynajmniej nie takie jak zabawa bronią w kieszeni, w miejscu publicznym. Drugi, bo tak nazywałem kolegę Cymbała powiedział dokładnie: "Idzie dwóch za tobą i jeden za mną - podzielili siły na nasze stopnie. Widać znają nas i nasze twarze. Widziałeś ich kiedyś?". Nie powiedziałem nic. Wyjąłem granat dymiący z lewej, wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wyjąłem też i drugi, rozpryskowy z prawej kieszeni. Przykucnąłem, udając, że zawiązuję but, wyjąłem z obu zawleczki i położyłem wszystko na ziemi. Chwilkę udawałem jeszcze wiązanie buta. Wtedy Drugi, który czekał koło mnie i widział co robię wpatrywał się w twarze zbliżających się tajniaków. Wstałem i ruszyliśmy a granaty pętały się pod stopami przechodniów. Drugi powiedział do mnie cicho: "Ten co ze mną wsiadał idzie za nami - to jeden z nich. Od początku coś mi się nie podobało.". A jakże mi też.

Przeszliśmy już kilkadziesiąt kroków. Zatrzymałem się i odwróciłem w stronę tajniaków. Granat dymiący zaczął działać - kłęby spowiły tłum dzielący nas i tajniaków. Nie minęła nawet sekunda od tego i granat rozpryskowy gruchnął i rozrzucił naszych milusińskich wkoło. Wybuchła panika, ludzie zaczęli uciekać - razem z przechodniami, żeby nie wyróżnić się zbytnio zaczęliśmy biec i my.
- Mów mi Krich - powiedział Drugi. I tak go teraz w moje bajce będę nazywał.
- Dobra, a ty do mnie Torvin. - Tak mu powiedziałem, bo co za różnica czy wie jak naprawdę się nazywam czy nie. I tak nikt nie wie. Więc i wam nie powiem. Pewnie też nie podał mi swojego prawdziwego nazwiska ani imienia, bo i po co? Musimy tylko wiedzieć jak ktoś powie Torvin, że chodzi o mnie. Przynajmniej na czas pracy.

Gdzieś zniknął nasz kolega Byk. I nas również szukał - po chwili marszu znaleźliśmy go. Rozglądał się za nami w tłumie.
- Nieźle panowie, nieźle - powiedział na "dzień dobry".
- Nic nie widziałeś. Co mówił Riezak? - Tak bardzo lubiłem się wyżywać i zadzierać z resztą cytując Riezaka.
- Riezak nie mówił nic, cisza, nikt nic nie wie. Mówcie mi Krieg - Byk odpowiedział.
- No i tak ma być. Ja jestem Krich a to Torvin. - dodał Krich z uśmiechem.

Czekała nas długa podróż. Do miejsca spotkania było jeszcze bardzo daleko. Przed nami była jedna wycieczka busem i jeden przemarsz przez spory rynek, tak zwany Rynek Żałoby. A pięknej atmosferze po ciekawym zdarzeniu z tajniakami (o którym nikt nic nie wie, nikt nic nie widział) ciągle towarzyszył deszcz, jakże piękne zjawisko, które nawiedza nas od pół roku, bez przerwy, rocznie na zmianę z półrocznymi upałami. Przynajmniej nie było nam za ciepło. W chmurach była dziura, przedarło się przez nią parę promieni zachodzącego słońca. Byliśmy świadkami wspaniałego zachodu słońca. Światło jakby ślizgało się po betonowych blokach. Słup promieni rozdzielała stara warstwa betonu na słupach, niegdyś służąca jako autostrada. Sprawiało to wrażenie jakby na dwóch poziomach krople świeciły własnym światłem.

Z daleka dojrzałem postać. Sądząc po ubiorze był to jeden z nas. Też nas widział. Zbliżając się, coraz bardziej rozglądał się wkoło. Kiedy byliśmy już na krok od niego podał każdemu z nas rękę i ruszył z nami. Krich zatrzymał na chwilę wzrok na mojej twarzy. Ten nowy osobnik miał na karku tatuaż - jakieś proste motywy roślinne. Dziwne, że to nie wyszło z mody. Będę go nazywał Wydziergany. Osobiście nie mam nic do tatuaży - sam mam jeden, herb śmierci na ramieniu, na podstawie miedziorytu Holbeina. Mała pamiątka z czasów młodości.

Riezak powtarzał, że nie można ufać nikomu. Jedynie sobie. Ja jeden sam mogę powierzyć sobie zadanie. Każdy inny "pomocnik" może albo coś spaprać albo okazać się kimś innym niż to z początku wyglądało. Dlatego też nie mam przyjaciół. Nie znałem nigdy nikogo dłużej niż kilka dni. Rekordem było 2 tygodnie, raz jedyny - był tą osobą mój klient, którego nie było łatwo zlikwidować. Nie wiem jak bardzo głęboko mam rozumieć słowa Riezaka... A dlaczego myślałem wtedy o ufaniu? Koleś nam się nie przedstawił. Wiele osób w życiu, z którymi rozmawiałem przy przypadkowym spotkaniu mi się nie przedstawiło a kontakt skończył się na rozmowie i nie zostaliśmy przyjaciółmi. Ten przypadek jednak nie dawał mi spokoju. W końcu mamy razem pracować.

Wróciła mi wtedy na myśl sprawa wież. Dlaczego są narysowane pod skosem? Może z punktu widzenia Riezaka były pochylone? Sam nie widziałem kościoła Hagia Sophia, nie mogłem, bo zostały zniszczone jeszcze zanim się urodziłem. Może były pochylone... Ale to z punktu widzenia budownictwa 1 wieku naszej ery było to raczej nie możliwe.

Po krótkim locie busem i przejściu przez rynek byliśmy na miejscu. Weszliśmy do windy w hotelu Druido. Standard - nacisnąłem przycisk 241 piętra i ruszyliśmy. Byliśmy w windzie tylko we czterech. Było za cicho. Atmosfera była dziwnie napięta - żaden z nas nie znał reszty. Jechaliśmy tak chwilę. Usłyszałem za sobą ciche kliknięcie. To był dźwięk Hardballera przy odbezpieczaniu. Uderzyłem więc łokciem za siebie na wysokość twarzy - Kriegowi rozwaliłem okulary i poprawiłem mu kopniakiem w podbródek. Jego głowa wykręciła się w bok. Przewrócił się do tyłu i zsunął po ścianie windy. I kogo powinienem podejrzewać? Najlepiej wszystkich. Pan Byk leżał teraz martwy. I co myśleć o pozostałych dwóch? Może powinienem profilaktycznie ich też zabić? W tym momencie przyszło mi do głowy oczyszczenie z podejrzeń Wydzierganego ale kto wie co jeszcze może się stać. Najlepsze jest to, że ktoś, kogo można podejrzewać o podszywanie się za jednego z nas zachowuje się nieudolnie w swojej roli. To jedna rzecz, która mnie pociesza. Kolejna, która niweluje moją jakże wielką radość to jest to, że Byk zyskał moje zaufanie od początku dzięki temu incydentowi z M-C.50 w autobusie. Nie wiem skąd oni teraz biorą takich wyszkolonych.

Z kieszeni Byka wyjąłem hardballera - no i nie myliłem się. Zostaliśmy ja, Wydziergany i Krich. Na razie Krich pozostał dla mnie postacią bardziej zagadkową. Jeszcze się go sprawdzi.

Można się wściec. Wszystko dotyczące kwestii zaufania okaże się jasne jak zacznie się akcja. Tak myślałem i prawie zgadłem.

Dojechaliśmy windą na 241 piętro. Po otwarciu się drzwi naszym oczom ukazało się nie zwykłe piętro z korytarzami jak to w normalnym hotelu ale jedno wielkie pomieszczenie. Spora grupa naszych czekała na oddanie misji w ich ręce. Mówili mi, że chodzi o jakąś infiltrację i byłem ciekaw co to będzie. Pewnie znowu oczyszczenie jakiegoś budynku z personelu... Było inaczej. Kiedy tylko wyszliśmy z windy w naszą stronę skierowały się setki luf pistoletów. Krich podszedł do nich i stanął po tamtej stronie, też wyjął pistolet i celował do mnie i do Wydzierganego. Cholerna zasadzka. Tak niespodziewanie i dobrze zaplanowana. Zamarłem, zatrzymałem się myślami i nie wiedziałem początkowo co zrobić. Wtedy odezwał się jeden z nich: "Jesteście aresztowani pod zarzutem dokonywania egzekucji i płatnych morderstw. Macie prawo milczeć, w przeciwnym...". Człowiek sobie nie może uczciwie popracować. Pokazałem im gest "takiego wała" i popatrzałem na Wydzierganego. Przytaknęliśmy sobie nawzajem swoim myślom - takie porozumienie spojrzeń. Wyjęliśmy pistolety i zaczęliśmy infiltrację. Zabawne, wtedy myślałem, że to oni nam ją zlecą a właściwie są naszymi klientami...

Czas zwolnił i mogliśmy swobodnie poruszać się między nieudolnie wystrzeliwanymi kulami tajniaków. W grach komputerowych nazywaliśmy to "bullet time" - teraz wiadomo co to jest. W grach jedynie było to zwolnieniem rzeczywistości na potrzeby gracza. Kiedy parapsychologia w 2022 roku stała się oficjalną nauką wszystko zostało wyjaśnione. Może w momencie opowiadania wartkiej akcji przerwę i opowiem wam coś o magii. 500 lat temu nazywano tak rzeczy niezrozumiałe, potem nazwano to zjawiskami paranormalnymi - teraz wiadomo, że każde zjawisko da się wytłumaczyć. To co się działo to był efekt długoletnich studiów nad naszymi mózgami. Mózg zaczynał pracować szybciej, ponad naturalną prędkość, przez co otoczenie stawało się niesamowicie powolne. Reakcje fizyczne człowieka jak refleks w takiej sytuacji też da się dostosować. Jest to naturalna zdolność u każdego człowieka, która już powoli zanika i zapomina się o niej. Dlatego mówię to w czasie przeszłym. Jeszcze 10 lat temu uczono wchodzenia w fazę alfa (bo tak się nazywa ten tryb pracy mózgu) w szkole i na studiach i był to normalny, przydatny element. A telekineza? To bajka, nigdy nie była możliwa. Jak ten czas leci... chociaż to bardzo względne pojęcie.

Wracając do akcji: Wytłukliśmy jedynie połowę z nich, ciągle nadbiegali nowi - widocznie zajęli cały budynek. Krich dostał kulkę w łeb jako pierwszy. Miałem jeszcze spory zapas amunicji ale trzeba było spadać. Zwialiśmy przez szyb windy, jadąc po linie na blokach.

Znają nas i wiedzą co zrobiliśmy. Teraz ufam Wydzierganemu - umie to co ja, znaczy naprawdę studiował na podstawie materiału Riezaka a nie jedynie zapoznał się z nim w celu wejścia w akcję "uziemić płatnych morderców". Tak w ogóle - taka była prawda. Pracowałem właśnie w ten sposób. Czasami trzeba tak a czasami tak. Czekało nas małe oczyszczenie ich służb, żeby wprowadzić jedną z zasad Riezaka - nikt nic nie wie, nikt nic nie mówi.

Zapoznałem się z Wydzierganym - wtedy musiałem jednej osobie zaufać. Kazał siebie nazywać Sidewalk. Chodnik, jak wiadomo w angielskim. Ciekawe... Tym razem ja wymyśliłem dla siebie nową ksywkę - Nail.

Nie zgarnęli mnie z domu więc nie wiedzieli gdzie mieszkam. Postanowiłem tam wrócić. Sidewalk powiedział, żebym zagadał do niego przez et-chat na kompie pod jego numer. Nie podam wam go, pewnie nie chciałby, żebyście go znali. Wróciłem do domu i nie zdejmując płaszcza usiadłem przed komputerem i zagadałem do niego. Chwilę jeszcze go nie było, zdążyłem zrobić sobie coś do jedzenia - kiedy wróciłem z kuchni odpowiedział mi.
- No to po misji - zaczął rozmowę.
- W sumie żadnej misji nie było.
- Tak ale w tej chwili nie mam kasy, tylko sprzęt. Chyba go nie sprzedam, bo czym bym zarabiał?
- Trudny problem - odpowiedziałem trochę ignorancko ale zdecydowałem się mu pomóc. - Skoro mamy sobie "oczyścić kartoteki" to mi też się przyda trochę kasy i nowego sprzętu. Mam pomysł. Zrobimy trochę kasy.

Potem przedstawiłem mu plan, że można by coś zwinąć i sprzedać. Teraz powiem wam jak on przebiegł. W rejestrach urzędu miasta znalazłem nazwisko pewnej biurwy. Sądząc po fotce miała trochę kasy. Zdobyłem jej adres i po umówieniu się z Sidewalk'iem polecieliśmy jego samochodem pod jej dom. Wjechaliśmy do budynku garażu obok. Na komputerze podręcznym włamałem się do katalogu danych właścicieli samochodów. Znalazłem numer rejestracyjny jej auta. Znaleźliśmy go szybko, był dosyć spory i rzucający się w oczy. Czerwony Porsche 466 - model klasyczny. Otworzyłem drzwi. Uruchomił się alarm ale szybko wyłączyłem go wyrywając deskę z jego instalacją. Wsiadłem, odpaliłem "na kabelki" i podleciałem pod bramę. Sidewalk wrócił do swojego samochodu. Wylecieliśmy na dach mojego wieżowca. Tam ustawiliśmy obydwa samochody.
- Teraz to sprzedamy? A co z numerem napędu i karoserii? - powiedział kumpel.
- Nie martw się, nie sprzedamy go - pewnym głosem, z uśmiechem i patrząc mu w oczy powiedziałem.
- To po co go ukradliśmy? Nie lepiej było znaleźć klienta z kasą i go zlikwidować? - wyczułem wściekłość i ironię w jego głosie.
- Nie. Ucz się człowieku. Zostawiamy go tutaj i niech stoi tydzień.
- Przecież go będą szukać.
- Ale nie tutaj - roześmiałem się wtedy.
- No, fakt. A co potem?
- Powiem ci za tydzień.



Wróciłem do domu, zdjąłem płaszcz i usiadłem przed telewizorem. Pogrzebałem potem trochę w internecie i poszedłem spać.

Minął tydzień. O 9 wieczorem, kiedy było już ciemno a ja odsypiałem ostatnią noc grania w necie, obudził mnie sygnał przysłanej wiadomości. Sięgnąłem po komputer i sprawdziłem to. Sidewalk powiedział:
- Dobra, dzisiaj mija tydzień. I co teraz?
- Bądź pod moim oknem za chwilę.

Poszedłem założyć płaszcz. Poczekałem chwilę na platformie i Sidewalk podleciał. Powiedziałem mu, żeby poleciał na dach. Tam dalej stał samochód pani urzędniczki. Wsiadłem do niego i polecieliśmy - Side leciał za mną. Postawiłem samochód w jej garażu. Sidewalk zapytał: "Oddajemy? Ty jesteś głupi, jaja sobie robisz?". Powiedziałem mu: "Ty jesteś głupi, pomyśl czasem, nie wszystko jest takie proste jak ci się wydaje.". Faktycznie zdenerwowałem się na niego. Był młody więc można mu było wybaczyć. Wyjąłem spod płaszcza 2 bilety na pierwszy z brzegu film z listy, jaki leciał w kinie. Jakiś film o miłości. Włożyłem je do koperty, na której napisałem: "Przepraszam, naprawdę potrzebowałem samochodu. W ramach rekompensaty daję 2 bilety do kina.". Na biletach było napisane, że seans jest jutro o 20:00. Mieliśmy więc czas. Side powiedział:
- Dobra, nie rozumiem o co chodzi. Wytłumacz mi.
- Jak pójdzie do kina to obwalimy jej mieszkanie. Myślisz, że ma tam jakieś błyskotki? - powiedziałem z uśmiechem, nieco hamowanym.
- Ale z ciebie rzeźnik, nie wpadłbym na to, - teraz razem się śmialiśmy - dobry pomysł ale czemu jej nie zabijemy po prostu?
- Zasady..

Nazajutrz, wieczorem polecieliśmy samochodem Sidewalk'a w to samo miejsce. Samochodu nie było, była godzina 20:00. Pani biurwa pewnie cieszyła się z powodu samochodu i na dodatek świetnie bawiła się w kinie.

Zaplanowałem akcję tak: wrąbujemy się jej do domu, bierzemy wszystko co ładne i uciekamy. Proste.

Wsiedliśmy do auta (Side miał fajny samochód, ale sam nie miałem bo byłby dla mnie kulą u nogi mimo tego, że mógłbym nim poruszać się szybciej niż środkami komunikacji publicznej) i podlecieliśmy bliżej jej domu. Sidewalk włączył pancerz na aucie (taki bajer, w razie możliwości stłuczek, który niedawno wyparła stała osłona siłowa) i wjechał przez okno do wewnątrz jej domu. Naprawdę miałem na myśli inny sposób wrąbania się ale ukryłem zaskoczenie - to był serio dobry pomysł, dużo szybszy. Wyskoczyliśmy z auta do pokoju, gdzie zaparkowaliśmy i zbieraliśmy wszystko co mogło być coś warte na tylnie siedzenie samochodu. Znalazłem dużo biżuterii i gotówki w szufladach. Nie wiem czego było więcej, gotówki czy cennych rzeczy. Bogata biurwa. Biżuterie wywaliliśmy po namyśle przez okno auta jadąc wstecz. Paser mógłby na nas donieść a naszyjniki nam się nie przydadzą.

Potem był czas na zakup sprzętu. Wziąłem z domu pusty, spory kufer i włożyłem do bagażnika samochodu. Side miał taki sam. Pojechaliśmy do salonu Mustang i kupiłem od ręki, za gotówkę fajną sportową wersję: Mustang Thor. Mieliśmy wtedy 2 samochody do dyspozycji. Na razie się nie przydały, bo po pukawki i kulki poszliśmy do metra, starego, znanego wszystkim naszym miejsca ze sprzętem. Była już późna noc. Zeszliśmy schodami do stacji metra. Nie minęło parę minut i pojawił się słynny pociąg nr 8. Niosąc puste kufry kierowaliśmy się do początku składu. Zapukałem 2 razy, potem 3 razy i drzwi do pierwszego, luksusowego wagonu otworzyły się. Na wygodnym fotelu za stołem siedział Franciszek. To nie było jego imię tylko ksywka. Lubił zwierzęta. Otworzyłem kufer i postawiłem na ziemi. Sidewalk zrobił to samo. Franek podszedł i zapytał:
- Jaki złom dzisiaj?
Odpowiedziałem od razu:
- Dzisiaj nie złom. Dawaj wszystko, co najlepsze. 2 małe, szybkostrzelne automaty na conajmniej 60 kul, jeden MCompact.50 (wtedy pociąg ruszył) i 2 paki do każdego osprzętu.
- Ja wezmę to samo - powiedział Side i roześmiał się.
- Ok., zaraz wracam...

Franek poszedł do przodu wagonu i po chwili wrócił z 4 nowymi wersjami UZI. Wybrałem najcięższy i potem przyszedł z 4 egzemplarzami UZI-t19. Podzieliliśmy się i załadowaliśmy je do kufrów. Stary znajomy przyniósł jeszcze 2 MC.50 i pod ręką niósł 12 paczek z amunicją. Wszystkie były identyczne - amunicja do UZI i do MC była taka sama a to, żeby uniknąć sytuacji, kiedy pistoletu już nie mam a został mi stos kulek do niego i jednocześnie mam UZI a nie mam do niego nawet ślepaka. Rozdzieliliśmy sprzęt.

Wychodząc z wagonu upadliśmy wszyscy na podłogę - w następnym wagonie ludzie pospadali z foteli. Pociąg gwałtownie zatrzymał się. Słychać było coraz głośniejsze, nienaturalne szczekanie.
- Szkoda, że sprzętu musimy użyć już teraz... - powiedział Sidewalk.

Zostawiliśmy kufry. Załadowałem obydwa UZI i schowałem je do rękawów, wewnątrz płaszcza. Side trzymał broń w rękach. Wybiłem okno pociągu i wyskoczyłem. Szczekanie było już słychać bardzo głośno. Ludzie wewnątrz jęczeli, kilkoro dzieci zaczęło płakać. Poza pociągiem nie było światła w tunelu za wyjątkiem kilku otworów w suficie. Przez światło z wagonu tunel sprawiał wrażenie kompletnie ciemnego. Powiedziałem: "Side, wyłącz światło w pociągu". On wbiegł z powrotem i chciał powiedzieć Frankowi, żeby to zrobił ale ten nie żył - nabił się na nogę stołu, który się przewrócił. Korpus miał przebity na wylot. Side dosięgnął dźwigni i wyłączył całkowicie zasilanie. Tunel był pochylony więc pociąg po wyłączeniu zasilania zaczął się wolno staczać. W wagonach zaczęły się krzyki. Szedłem przez ciemny tunel, do mnie dołączył Side i szliśmy przed siebie. W pewnym momencie wykrzyczałem: "O cholera, za nami!" - pociąg staczał się w naszą stronę. We wnęce ściany tunelu było wystarczająco miejsca, żeby się schronić. Cały skład przejechał koło nas. Kiedy już skończył się i potoczył się dalej dostrzegłem na tyle ostatniego wagonu dziwną, czarną postać wspinającą się na dach. Za pędzącym już pociągiem biegła zgraja nie znanych mi istot. Wyglądały jak ludzie ale nie zachowywały się tak. Biegły na 4 łapach i szczekały.
- Na 1926 ulicy jest jakiś labor. Byłem tam kiedyś ale Riezak... "nikt nic nie mówi, nikt nic nie wie"... robili badania na ludziach i jednym z nich był test jak zachowywał się będzie człowiek wychowany przez psy. To są ci ludzie. Nail... oni chcieli ich kiedyś wcielić do społecz...
- O cholera - przerwałem mu.

Wypatrzył nas we wnęce jeden z tych psów-ludzi. Najpierw tylko patrzał a potem rzucił się na nas - Sidewalk zabił go pojedynczym strzałem z UZI w głowę.

"Chcieli wcielić to coś do społeczeństwa, kończąc badania. Mieli to zrobić stopniowo - z tego co widzę uciekły im." Tak dokończył Sidewalk.

Nie mówiąc nic, ruszyłem pędem za pociągiem. Było go słychać ale wiedziałem, że go nie dogonię. Wybiegłem z metra na ulicę i wsiadłem do samochodu. Side wsiadł ze mną, bo jego samochód stał na drugim końcu parkingu. Wleciałem do tunelu metra i ruszyłem za pociągiem nr 8. Nie goniłem go długo. Wylądowałem tyłem do kierunku jazdy na jego dachu i zablokowałem zawieszenie auta o żelazną belkę na brzegu dachu. Nie wznosząc się dałem pełny gaz do przodu - pociąg zwolnił, po czym zatrzymał się całkowicie. Wyjąłem broń i zeskoczyłem na ziemię, obok torowiska. Przez okno wyskoczył w moją stronę jeden pies - nie zdążył nawet wylądować na ziemi i zarobił kilka kulek. Usłyszały nas - wszystkie wybiegły i powyskakiwały na zewnątrz, jakby wypływając przez wszystkie otwory w wagonach. Ciągłym ogniem siekaliśmy w chmarę. Padały jeden za drugim, aż do ostatniego.
- Dobra, zmywamy się - powiedział półgłosem Sidewalk, kiedy echo strzałów umilkło.
Wziąłem resztę sprzętu, jaki miał Franek. Wagon był pełen trupów - psy zabiły wszystkich ludzi. Wylecieliśmy na zewnątrz, Side zeskoczył do swojego samochodu. Uciekliśmy.

Kto by sobie wyobraził, że kiedy będziemy kupować sprzęt napadnie na nas zgraja ludzi-psów, które uciekły z laboru? W dzisiejszych czasach wszystko jest możliwe. Pewnie zastanawialiście się co miały one wspólnego z tym co znacie z telewizji? Ta zgraja nagich osób, które miały na sobie ślady spożycia ludzkiego mięsa, które zostały pozabijane przez nie wiadomo kogo, ten zatrzymany pociąg w środku tunelu i pełno przypadkowych ofiar oraz resztki składu broni w maszynowni pociągu to nie była żadna czarna msza, porachunki mafii ani jedno i drugie naraz, jak mówili we "wiadomościach". Dziwny zbieg wielu dziwnych okoliczności. Nikt nic nie mówi, nikt nic nie wie. Powiedziałbym więcej ale może kiedy indziej.

Nadszedł czas na infiltrację tajniaków. Może był to i ogrom do zmierzenia się ale jeżeli mamy się do końca życia ukrywać, bo ktoś nas zna to warto spróbować. Nie pominę jednak tego, że mamy spore szanse. W oficjalnych szkołach, dla oficjalnej policji szkolą się ludzie, po czym idą do tajnej służby. Jednak nie uczyli się tajnie, nie są szczególnie bystrzy i wyszkoleni. Widać to było, jak nieudolnie się zachowywali - mimo to gratuluję im skomplikowanego planu na wyłapanie nas, który i tak szlag trafił.

Nie mogliśmy się przygotowywać ani czekać. Musieliśmy działać natychmiast. Była to tajna organizacja, mimo to siedziba była powszechnie znana - tajne były jedynie akcje, które prowadzili. Siedzibą i centrum ich był właściwie komputer, który katalogował i zarządzał akcjami. Myśleliście, że akcję zaczęliśmy fizycznie? Nie. Najpierw trzeba było oczyścić nasze kartoteki w ich komputerze. Próba włamania nie powiodła się. Musieliśmy ruszyć po części tak, jak się spodziewaliście a po części pomogło nam wyłączenie zasilania na ulicy, gdzie była ich siedziba. Gmach dalej był oświetlony, bo mieli zasilanie awaryjne. Chodziło o małe zatarcie ciemnością śladów i wolną drogę ucieczki.

Tej samej jeszcze nocy, kiedy w telewizji ogłaszali informację z ostatniej chwili - niewytłumaczalne zdarzenie w tunelu metra i wyłączenie światła na jednej z ulic - ruszyliśmy do akcji. Znaczy mieliśmy taki plan wtedy. Byliśmy jednak mocno zaskoczeni. Tajniacy przygotowali się. Konkretnie wyglądało to tak, że rozstawili wojsko wokół swojej siedziby. Kompletnie zniwelowało to nasz pomysł.

Sidewalk, młody człowiek z młodym umysłem znowu coś wykombinował. Powiedział mi tylko: "1926 ulica". Tam był labor. Polecieliśmy tam jednym autem. Side powiedział mi, żebym wziął osprzęt pod płaszcz. Na miejscu zobaczyłem dosyć spory budynek jak na nie mieszkalny i budowla wyjątkowo horyzontalna jak na dzisiejsze czasy.
- Jak wejdziemy rozwalaj wszystkie kamery i personel - powiedział Side - już tutaj raz tak samo wkroczyłem. Nikt nic nie mówi, nikt nic nie wie.
- Aha, co chcesz zrobić? - wymruczałem, żeby nikt nie słyszał.
- Rozpętamy małe piekiełko, wojsko ruszy na akcję a pentagon będzie tylko pod ochroną ich własnych służb.
- Czy my aby nie przesadzamy...? - powiedziałem to i przypomniałem sobie jednocześnie słowa naszego maestra. Riezak mówił, żeby nie przebierać w środkach i poświęcać dowolną ilość sprzętu i ludzi, żeby robota była dobrze wykonana. Jak rozwalimy pół miasta a w tym naszego klienta to będzie dobrze.
- Idziemy.
- Gnaty w kieszeń. - i powsówałem wszystkie pukawki do kieszeni, łącznie ze starym sprzętem i kilkoma granatami.

Wyszliśmy z auta. Założyliśmy kominiarki na głowy. Wszedłem do środka, za mną Sidewalk. Od portierni dzieliła nas odległość 20 metrów. Portier sięgał już do skrzynki z przyciskiem alarmu ale rzuciłem mu pod nogi granat. Poszła kamera, sprzęt elektroniczny za ladą i pan portier - wszystko to rozsypało się w promieniu kilku metrów. Wyjąłem klasyczny pistolet Desert Eagle, który został mi jeszcze z dawnych czasów. Wsunąłem magazynek i zacząłem kasować zamki w drzwiach. "Teraz w drzwi numer 4" - powiedział Side. Strzeliłem w zamek, żeby nie męczyć się z klamką. Usłyszałem kszyk zza drzwi. Ktoś tam chyba stał. Kopnąłem drzwi, które uderzyły o zwłoki leżące na ziemi. Sidewalk podszedł do windy dla personelu i przytłukł kolbą pistoletu w przycisk przywoływania. Weszliśmy do środka i zjechaliśmy kilka pięter, pod ziemię. Przygotowałem granat dymiący i kiedy drzwi otworzyły się, rykoszetem odbiłem go od ściany, żeby poleciał w głąb korytarza. Zza dymu słyszeliśmy kaszel - z chmury wyłoniła się postać. Dym spowił go dookoła i dopiero kiedy przebiegł kilka metrów widać było, że to jakiś naukowiec. Oślepiony biegł przed siebie. Sidewalk rozwalił go i poszliśmy obok chmury dymu do sąsiedniego pomieszczenia. Skończyły się sterylne pokoje. Tam wszystko wyglądało raczej jak więzienie. Doszliśmy do podłużnego tunelu w którym na ścianach, co kilka metrów były kraty. Kiedy zbliżaliśmy się do kolejnych drzwi zaczęło się szczekanie. Z drugiego końca korytarza wybiegła straż. Kilkoma strzałami z DE przeszyłem grupę i włożyłem nowy magazynek. Side zaczął zakładać w zamkach małe zapalniki z niewielkiej mocy ładunkami wybuchowymi. Klatek było chyba koło 100. Zanim doszliśmy do samego końca minęło kilka minut.
- Dobra, możemy wracać - wydyszał, kiedy skończył wkładać ładunki.
- W porządku, ja patrzę do tyłu czy nikt nas nie ściga a ty oczyszczaj wyjście.


Wracaliśmy tą samą drogą. Nie pojawił się ani jeden strażnik. Mimo, że jednak głośno to akcja przebiegła cicho. Taki mały paradoks.

Po wyjściu na zewnątrz pod fasadę podleciało kilka wozów policyjnych. Chyba ktoś się dowiedział co tam się działo albo od akcji Sidewalka w budynku zmienił się system alarmowy. Pobiegliśmy do auta i usiedliśmy w środku. Płomień z napędu rozciągnął się na około metr i ruszyliśmy z dużym pędem. Policja ruszyła za nami.

Dostałem do ręki małą skrzyneczkę z czerwonym przyciskiem. Wcisnąłem go i wydobył się z niej krótki pisk. Zapewne klatki otworzyły się.

Część planu była za nami ale mieliśmy na ogonie kilku policjantów. Uciekaliśmy ponad miasto. Sidewalk zdjął z gałki biegów skarpetę i pokazał mi cyfrę 6 na końcu skali. Standardem było 5 biegów. Side miał w samochodzie jeszcze jeden. Pociągnął więc drążek do siebie i wszystko co było przed nami rozmazując się w oczach znikało z tyłu. Policja z głowy.
- To jeszcze nic, patrz a raczej słuchaj. - Side dumnie wygłosił.
- No, dawaj.

Kumpel włączył radio. Dał trochę głośniej i zaczęliśmy się rozpływać pod działaniem basów jakie wyciągały głośniki w tym wozie. Uciekaliśmy 450km/h i słuchaliśmy Behemotha - starej, polskiej kapeli z początków XXI wieku. To się nazywa wolność. Ale całkowicie wolni nie byliśmy. Jeszcze infiltracja.

Noc wyglądała ładnie, chociaż nie mnie oceniać jak lecieliśmy z taką prędkością. Zwolniliśmy z czasem i turbina napędu miała chwilę odpoczynku. Wylądowaliśmy na dachu mojego wieżowca i ja przesiadłem się do mojego Mustanga. Też fajny sprzęt audio, chyba nawet lepszy niż ten od Sidewalka ale co do napędu to przydałby się 6 bieg.

Włączyłem radio, żeby posłuchać wiadomości. Była już godzina 23:40 - za 20 minut, jak zawsze będą nadawać wiadomości z ostatniej godziny. Liczyłem po prostu na to, że usłyszę kilka słów o naszej akcji a konkretnie o jej skutkach. Nie musiałem czekać długo, bo serwis informacyjny był wcześniej, żeby przekazać co się działo w ostatnich chwilach.

"Szokującym wydarzeniem kończy się dzisiejszy dzień i zaczyna długą i prawdopodobnie nieprzespaną noc dla służb wojskowych i medycznych. W Warszawie z laboratorium weterynaryjnego, przy ulicy 1926 uciekło kilkaset obiektów badań - ludzi wychowywanych z psami. Plądrują miasto, zabijają i konsumują wszystkich napotkanych ludzi. Radzimy pozostać w domach, pozasłaniać okna i czekać..."- po tym wyłączyłem radio i odpaliłem muzykę - Cradle Of Filth, równie dobra co Behemoth, klasyczna kapela black metalowa.

Sidewalk czekał w samochodzie obok. Za chwilę mieliśmy lecieć ale zastanawiałem się, czy sprzęt w rękach wystarczy. Zadzwoniłem do Sida na komórę, żeby nie wysiadać na deszcz. Stwierdziliśmy po krótkiej rozmowie, że przydałyby się kamizelki kuloodporne, tak w razie czego. Wyjąłem pistolet, odbezpieczyłem go i ruszyłem samochód. Rozpędzające się silniki zaczęły wyć. Samochód uniósł się i poleciałem w głąb miasta. Dotarłem po pewnym czasie do miejsca, gdzie znajdowała się komenda policji. W tym momencie była ona jakieś 200 metrów pod moim samochodem. Dałem więc nura w dół i lecąc włączyłem pancerz. Wbiłem samochód w wejście, przetarłem korytarz i doleciałem do składnicy ze sprzętem. Znam już to miejsce, bo kiedyś pracowałem w policji. Dokładnie na tym komisariacie, dopóki nie wywalili mnie za prywatne interesy powiązane ze sprawami policji.

Na szybie było pełno krwi skoszonych moich dawnych "kolegów z pracy". Muzyka Cradle Of Filth wprowadzała mnie niemal w trans. Wyskoczyłem z samochodu i rozwaliłem kilka głów. Korytarz i skład dzieliła ściana z oknem z szyby kuloodpornej, pod którą była wąska szpara do wydawania sprzętu. Zmieniłem magazynek w UZI na "specjalny", z dłuższymi nabojami. Pochyliłem się do przodu, zapierając się jedną nogą o ścianę. To były kulki, którymi strzelając dłużej mógłbym zniszczyć sobie całkowicie stawy łokciowe. Wystarczyły 2 strzały i szyba rozpadła się w pył. Z rozpędu przeskoczyłem przez okno, wziąłem dwie kamizelki kuloodporne i kilka granatów dymnych. Przysłali do mnie bota, żeby mnie wykończył, bo wiedzieli, że sami sobie nie poradzą. Zaparłem się więc jeszcze raz, jedną nogą o ścianę i wystrzeliłem jeszcze kilka specjalnych kul, prosto w odnóża robota. Przewrócił się i jak żuk położony na grzbiecie machał kawałkami nóg, które mu zostały. Nawet nie zdążył wystrzelić jednego pocisku w moją stronę. Wrzuciłem rzeczy do samochodu, wskoczyłem do niego i zamknąłem drzwi.

Wtedy miałem już wszystko, czego było mi trzeba. Wróciłem na dach mojego wieżowca, żeby z Sidem ruszyć ostatecznie na akcję. Jego samochód stał inaczej niż wcześniej a obok leżał wbity w mur radiowóz policyjny. Chyba Sidewalk miał co robić, jak mnie nie było. Rzuciłem mu kamizelkę przez uchylone drzwi i polecieliśmy pełną mocą w stronę siedziby naszych kochanych panów tajniaków.

Live your own life
I got myself
Out of my sight
Kill your idols


Taki tekst śpiewałem głośno, nie zwracając właściwie uwagi na to, że nie umiem śpiewać. Sam siebie nie słyszałem. Byłem znowu w transie. Static-x brzmiał pięknie. W dzisiejszych czasach żaden zespól nie gra tak jak tamte... Wyparły je elektryczne rytmy i symulowane komputerowo melodie. Nic już nie jest takie jak dawniej. Społeczeństwo się odmóżdża. Niebo pełne samochodów jak fala meteorytów przeszyły linie spalonego paliwa z naszych aut. Slalomem między budynkami zbliżaliśmy się do celu. Nie mieliśmy konkretnego planu dostania się do komputera głównego. Nie mogliśmy tego zaplanować, to było nie możliwe. Nie znamy wnętrza budynku a nie da się go poznać nawet włamując się do ich sieci. Nie licząc tego, że ich sieć jest nienaruszalna.

Cięliśmy chmury. Dotarliśmy na miejsce po chwili. Budynek był nadal otoczony ale już nie wojskiem, tylko służbami specjalnymi o podobnym charakterze co ci, którzy nas ścigali. Wylądowałem pod bramą główną. Wziąłem całą broń, jaką miałem i powkładałem do wszystkich kieszeni i kabur. Było całkowicie ciemno, jedynym źródłem światła były lampy za oknami budynku. Wyjąłem UZI. Sidewalk już czekał i wpatrywał się w wejście, kiedy podszedłem do niego.

Kiwnięciem głową daliśmy sobie znak do rozpoczęcia. Przeskoczyłem przez bramę, bo była zamknięta. Za nią czekała nas praca. Wszedłem w fazę alfa i zacząłem ostrzeliwać działka ukryte pod trawą, które wychylały się i oddawały serię strzałów w moją stronę. Omijałem kule i tym sposobem doszedłem do muru. Side kilkoma saltami wprzód przebył kilka ostatnich metrów dziedzińca i upadł na nogi obok mnie. Przykleiłem granat do żelaznych drzwi za pomocą kulki C4 i odskoczyłem na bok. Za nami ruszyli ludzie ze służb specjalnych. My biegliśmy wzdłuż muru. Wskoczyłem za róg a Sidewalk zostawił jeszcze za sobą mały ładunek na ziemi. Zabrzmiał echem chrzęst i świst a potem huk. Wróciliśmy pod drzwi. Zmieniłem magazynki. Sidewalk wyjął pistolety. Drzwi leżały w kilku miejscach ale prawdopodobnie was to nie interesuje. Weszliśmy do środka. Czekał na nas trzymetrowy bot ochrony. Jechał w naszą stronę na gąsienicach. Sidewalk wziął rozbieg i przeskoczył go. Staliśmy po 2 jego stronach. Bot chwiał się i przekręcał raz do tyłu, raz do przodu ale nie strzelał. Nie wiedział, który cel wybrać. Wyrwałem mu kilka złącz pod jego "kręgosłupem" jaki stanowił rdzeń i oś obrotu głowicy z działkami. Wyłączył się.

Wyjąłem komputer z kieszeni i podłączyłem do bota. Trochę padała bateria ale działał. Chciałem sprawdzić skąd był zarządzany. Wszystko wskazywało na to, że komputer, który nim kierował jest 500 metrów pod nami. Czeka nas długa droga. Wyjąłem część pakułów elektronicznych z bota i szukałem modułów radiowych. Różnią się od reszty tym, że są niebieskie. Proste prawda? Wziąłem to ze sobą nie odłączając od komputera. Szliśmy dalej a działa omijały nas, jakby nas nie było.

Szukaliśmy drogi na dół, kiedy pojawili się kolejni strażnicy. Było ich dwóch. Bez pancerza, bez broni. Pomyślałem, że to może jakieś mięso armatnie... Z uśmiechem na ustach schowałem broń, ugiąłem nogi i ustawiłem pięści na gardę. Zawołałem ich do siebie gestem. Sidewalk przeskoczył nade mną, biegnąc po ścianie i lecąc płasko, bokiem do ziemi kopnął jednego w twarz. Ten przewrócił się i szybko wstał. Ruszył na niego z impetem. Zdziwiłem się. Teoretycznie strażnik powinien już nie żyć. Wyjąłem UZI i przedziergałem drugiemu z nich twarz. Stał dalej a po chwili pochylił się do przodu i zaczął biec w moją stronę. Zmieniłem magazynek na "specjalny". Side był w tarapatach. Wymijał ciosy strażnika ale sam uderzając nie zmieniał nic w jego postawie. Krzyknąłem "Side! Masz!" i rzuciłem jeden z magazynków ze specjalną amunicją. Nie łapał go do ręki ale od razu tak ustawił broń, że zaczepił się do zamka. Oddał od razu kilka strzałów. Strażnik padł na ziemię ale Side nie był zadowolony. Trzymał UZI w momencie strzału w jednej ręce. Wykręciło mu ją do tyłu i naciągnęło staw. Aż chrupnęło. Ja sam zaparłem się nogą o próg drzwi i z prostych rąk wysłałem jedną kulkę, prosto w czachę cyborga. Obydwaj leżeli.

Sidewalk trzymał swój łokieć i ciężko dyszał. Wyprostował rękę i potrząsnął nią. Znowu usłyszał chrupnięcie i wyraz jego twarzy wskazał na ogromny ból. Poruszał ręką dookoła głowy i już wszystko było w porządku.
- To są moje ulubione naboje - powiedziałem z szerokim uśmiechem.
- Widzę, w twoim stylu.

Brakowało teraz tylko melodyjki na zakończoną kolejną "planszę" w grze. Ku naszej uciesze znalazłem windę. Dostaliśmy się 15 pięter niżej. Do celu brakowało nam 150 metrów, kiedy naprzeciw nam stanęły cztery potężne, kilkumetrowe boty ochrony. W tym momencie powinniśmy się czuć bezpiecznie ale stało się coś niespodziewanego. Bateria w moim komputerze rozładowała się. Nic już nie podtrzymywało naszej małej "ochrony" przy życiu jaką były elementy radiowe z bota na 1 piętrze. Momentalnie zaczął się ostrzał w naszą stronę. Wskoczyliśmy znowu do windy. Drzwi zamknęły się a zza nich było słychać huczące kroki botów. "Teraz to jesteśmy upieczeni" - powiedziałem. Side wpadł na ciekawy pomysł:
- Wiem! Wejdziemy pod nogi jednego z nich. Nie powinny strzelać w swoją stronę nawzajem.
- Skąd wiesz czy są do tego przystosowane? - już prawie zwątpiłem w to, czy kiedyś wyjdziemy z tej windy.
- Możemy to sprawdzić. Daj komputer.

Side wziął go do ręki, nacisnął przycisk otwierania drzwi od windy i rzucił komputer z jeszcze podłączonymi pakułami z tamtego bota pod nogi jednego z tych tutaj. Wszystkie odwróciły się w jego stronę ale nie oddały strzału. Wtedy wszystko już było jasne. Ale w którą stronę pójdziemy potem? Myślałem, że jedynym wyjściem będzie rozejrzeć się spod nóg robota. Można było to sprawdzić jedynie empirycznie. Wskoczyłem pierwszy. Boty zaczęły strzelać do mnie, kiedy biegłem ale żaden nie trafił. Poczekałem chwilę i Side ruszył za mną. W UZI dalej miałem magazynek ze "specjalną" amunicją. Kiedy obydwaj już staliśmy pod botem rozwaliliśmy pozostałe spod tego. Nie miałem początkowo pomysłu jak rozwalić tego nad nami. Wiedzieliśmy, że jak zaczniemy biec w którąkolwiek stronę to ruszy za nami. Podniosłem komputer z ziemi i oderwałem tylną pokrywę robota. Fajnie je wszystkie wtedy robili - świetnie atakowały ale przy odrobinie sprytu do ich środka mogło się dostać nawet dziecko.

Podłączyłem komputer do ładowania i po 3 minutach był już gotowy do pracy. Odłączyłem od zasilania bota i podłączyłem do jego kontroli. Side wtedy rozglądał się po pomieszczeniu. Za ścianami przez pancerne szyby patrzeli na nas strażnicy. Nie sądzę, żeby byli w takim stanie umysłowym, żeby próbować się z nami zmierzyć.

System był prosty. Boty reagowały na komendy komputera głównego albo na słowa strażników. To byli tacy żołnierze. Kazałem mu wyłączyć kontakt z komputerem, który jest w sąsiednim pomieszczeniu. Przejąłem kontrolę nad robotem. "Brawo" - powiedział Side. Wyszliśmy spod bota. Komputer musiałem zostawić pod jego pokrywą, żeby system broniący budynku nie odzyskał kontroli nad robotem.
- Ostrzelaj szyby - powiedziałem do niego.
- Wykonuję - odpowiedział zniekształcony głos syntezatora, którym potwierdzał rozkazy.

Echem po całej sali odbijał się teraz tupot 2 stalowych nóg i szumienie tłoków, które nimi ruszają. Prawie ogłuszył mnie świst rozpędzających się dział obrotowych, zamontowanych w górnej części rdzenia tego żelastwa. Przekręcając się wokół własnej osi przeszył niskie okna. Kule bez problemu pokonały pancerną szybę i posiekały tajniaków za nią. Wtedy włączył się alarm. Dziwiłem się, że dopiero wtedy, po tak długim czasie, w momencie, w którym 2 nieznanych osobników pokonuje kolejne systemy chroniące główny komputer. Wrota po przeciwległej stronie pomieszczenia zaczęły się podnosić. Po ich bokach błyskały czerwone lampy. "Wstrzel pod drzwi napalm" - powiedziałem do bota. Ten odwrócił się i wystrzelił z dźwiękiem przypominającym otwieranie butelki. Pod bramę wpadł okrągły granat. Usłyszeliśmy stamtąd krzyki. Wybuch rozbłysnął za wszystkimi oknami i u dołu bramy. Ziemia zatrzęsła się. Płomienie zachowywały się jak w palniku. Dół bramy roztopił się i rozlał po ziemi.
- Zrób przejście przez bramę i pilnuj dojścia do nas - kolejny rozkaz powędrował do naszego stalowego przyjaciela.

Nie czekałem na potwierdzenie. Wskoczyłem przez okno do sąsiedniego pomieszczenia. Gdzieś tam był komputer główny. Sidewalk poszedł za mną. Zmieniliśmy magazynki. Mogliśmy spodziewać się wszystkiego. Za nami, w sąsiedniej sali bot zabijał nadchodzących tajniaków. Szum, świst i terkotanie naboi wsuwających się po taśmie do jego dział było słychać jeszcze długo, kiedy pokonywaliśmy ostatnie 150 metrów do celu.

Korytarz kończył się stalowymi wrotami z dostępem chronionym przez panel do wpisywania cyfrowych kodów. Wtedy przydałby się komputer. Koło panelu był też otwór na klucz, który służył zamiast kodu. Sidewalk bez zastanowienia zaczął się zabierać za zamek. Wyjął z kieszeni piórnik, spokojnym ruchem otworzył go, wyjął jakieś drobne narzędzia i z chirurgiczną precyzją zaczął grzebać w zamku. Wtedy coś chrupnęło wewnątrz. Nad drzwiami otworzyły się trochę mniejsze i wysunęło się z nich działko. Zanim skierowało się w naszą stronę odstrzeliłem je z zawiasu.
- Nic z tego, pick się złamał i został w zamku. Trzeba będzie inaczej. Tylko jak? - wściekał się.
- Ja wiem jak, wracamy do bota.

Tak też zrobiliśmy. Kiedy wróciliśmy stał nieruchomo z lufami broni skierowanymi w stronę windy. Z ich wylotów unosił się śmierdzący spalonym smarem dym. Side stał obok a ja wyjąłem mój komputer spod osłony i odłączyłem kable. Opadła mi szczeka kiedy to zrobiłem. Bot odwrócił się w moją stronę i zaczął rozpędzać działa. Komputer główny przejął kontrolę nad nim. Side przeszył czarną czaszę chroniącą kamery identyfikujące przestrzeń wokół bota, które miał z przodu rdzenia pociskami przeciwpancernymi. Miał oczy z przodu, jak u drapieżnika. Wskoczyłem na niego. On miotał się i siekł dookoła ale nie, żeby mnie strącić tylko przestał kontrolować kierunek strzału, kiedy stracił możliwość identyfikacji otoczenia. Side kilkoma przewrotami do tyłu wskoczył za mur. Prawie bym spadł ze strażnika, trzymałem się kurczowo brzegów obudowy. Wyjąłem granat i po odsłonięciu obudowy z tyłu, do której musiałem się pochylić pod bota wisząc na nogach umieściłem go tam ciasno, między przewodami. Podskoczyłem wysoko i chwyciłem za kanał chłodzący, który wisiał nad pomieszczeniem. Podciągnąłem się i usiadłem na nim. Granat wybuchł rozrywając wszystko wewnątrz bota. W tym momencie zatrzymał się, przestał strzelać i stał nieruchomo, tak jak wtedy, gdy przyszliśmy po komputer. Zeskoczyłem na niego a z niego na ziemię.

Zostawiłem granat przy wyjściu z windy. Zawleczkę wyjąłem ale pozostawiłem granat zabezpieczony. Oparłem go o drzwi. Kiedy się otworzą, dźwignia odchyli się a granat po chwili wybuchnie. Tylko taka obrona pleców nam została.

Wróciłem pod drzwi do sąsiedniego pomieszczenia. Side już tam czekał. Wyjął resztki picka a ja podłączyłem manipulator do komputera i umieściłem go w zamku. Wtedy mieliśmy chwilę czasu, kiedy komputer męczył się z zamkiem.
- Ciekawe co tam będzie? - postawiłem akcent na "tam" i uśmiechnąłem się.
- Nie chcę o tym myśleć póki nie wejdziemy.

Usłyszeliśmy stuknięcie i drzwi się podniosły. Po ziemi wypłynęła para. "O, jak dramatycznie!" - powiedziałem. Wewnątrz zobaczyliśmy 3 bloki pokryte migającymi bez najmniejszego ładu lampkami różnych kolorów. Niegdyś w filmach science fiction ludzie mieli takie właśnie wyobrażenie o komputerach. Później, po małej ewolucji, jakiej dokonały nadprzewodniki, tak to zaczęło wyglądać. Dziś znowu rezygnuje się z nich. Nie wyobrażam sobie nawet jak ktoś może korzystać albo odczytywać ten bezładny ciąg błyśnięć. Po jaką cholerę tyle tych lampek? To wiedza naukowcy.

Najwyraźniej byliśmy na miejscu. Tutaj były wszystkie dane, jakie nie powinny ujrzeć światła dziennego według 2 osób w tym mieście. Według Naila i Sidewalka. Czy to by było na tyle? Nie, powiem wam więcej.

Stałem tak chwilę ze zdumieniem, Side też. Rozejrzałem się chwilę i zauważyłem szuflady. Tam były dyski. Przykucnąłem i wysunąłem szufladę. Wtedy jeszcze używało się dysków, które obracały się i czytnik przesuwając się wzdłuż ich promienia odczytywał magnetycznie lub optycznie zapisane dane w systemie dwójkowym. To było szalenie mało wydajne. Nie zastanawiając się wyjąłem talerze poukładane w cylindrach. Było ich około 20. Teraz 20 dysków ułożonych w cylindrze, mieszczących zaledwie kilkaset miliardów terabajtów można zastąpić jedną diamentową kostką wielkości muchy. Gdzieś tam było zapisane zdarzenie sprzed kilku dni, akcja w hotelu i moje dane, na których podstawie mnie znaleźli. Dysk za dyskiem wyjmowałem z cylindra i deptałem na ziemi roztrzaskując w pył. Side wziął drugą i trzecią szufladę. Wytłukliśmy je do reszty. Komputer jednak dalej pracował, prawdopodobnie przetwarzał jeszcze jakieś dane z kamer, jakie odczytał. Nie zapisze ich jednak bo dysków już niema. Na tą myśl zacząłem się śmiać. Side nie zapytał dlaczego, był zajęty deptaniem resztek dysku.

Wstałem i zacząłem strzelać z Desert Eagle, zwykłą amunicją. Kolejne lampki gasły, komputer umierał. 3 bloki pokryły się czarnymi plamami i kiedy wystrzeliłem już 4 magazynek zgasły całkowicie. Wtedy też wyłączyło się światło. Najwyraźniej komputer kontrolował zasilanie. Pozostał powrót.

Mogliśmy polegać jedynie na swoim słuchu. I dotyku. Zdążyłem się jednak nauczyć w miarę dobrze na pamięć tych pomieszczeń. Ruszyliśmy. Słychać było tylko nasze kroki. Przeskoczyłem przez okno do sali z botem. Wtedy usłyszałem, że napęd windy pracuje. Bez zasilania? Może było oddzielne... Nie widziałem Sida, nie wiedziałem gdzie jest. Skierowałem pistolet w stronę windy. Prawdopodobnie tam była, gdzie skierowałem broń, decydował o tym mój słuch. Drzwi rozsunęły się i granat wybuchł. Krew opryskała ściany windy. Nie zdążyłem zobaczyć w błysku, prawdopodobnie było tam 3 strażników. Wszedłem do windy. Side wszedł za mną, usłyszałem tylko jego kroki i oddech. Wcisnąłem przycisk, który był najwyżej. Wyjechaliśmy do góry. Wychodząc z windy potknąłem się o jakieś zwłoki. Nie przewróciłem się ale narobiłem hałasu. Usłyszeliśmy wtedy "Tam są!". I ruszyły w naszą stronę jakieś postaci. Nie widziałem nic. Oddałem jeden strzał z UZI przed siebie i w jednej chwili w błysku zobaczyłem około 30 tajniaków wyposażonych w jakąś automatyczną broń długą. Zacząłem zabijać jednego po drugim. Side też. W błyskach strzałów naszych i bezmyślnie oddawanych w przestrzeń strzałów przeciwników widziałem wszystko. To było jak stroboskop. Widziałem obraz wokół siebie co około pół sekundy. Stałem w miejscu i oddawałem kolejne strzały zmieniając co chwilę magazynek w pistolecie. To była fraszka.

Ostatni strzał Sidewalka rozpoczął ciszę. Jeszcze słyszałem jakiś jęk kilka metrów ode mnie. Strzeliłem w tamtą stronę i wtedy ucichł. Poszliśmy dalej. Nie było tam żadnego oświetlenia. Mijaliśmy zapamiętane wcześniej zakręty i działa pod sufitem, które wcześniej nas omijały. Teraz wisiały bezczynnie. Wyszliśmy na zewnątrz. Wiał mocny wiatr, który szarpał moim płaszczem. Całe miasto było ciemne, niebo nie było już czarne, raczej granatowe z jednej strony a z drugiej ciemno niebieskie. Deszcz niesiony wiatrem tłukł w moją twarz. Mocno zacinał.
- No, dobra robota, co teraz? - powiedział Side idąc za mną.
Odwróciłem się i zastanawiałem się. Wtedy w jednej chwili wpadłem na to, dlaczego Riezak narysował wieże w kościele Hagia Sophia pochylone. Siedział pod takim kątem, wygodnie sobie rysował. Dlatego wyszły krzywo. To było bardzo proste i z pierwszego punktu widzenia płytkie. Ale tak naprawdę chodziło o coś innego. Dla Riezaka było to płytkie. Sam jednak wysnuwałem z tego coś głębszego. Doszedłem do wniosku, że tak jak "usiądę" czyli jak się ustawię w życiu, tak już pozostanę i tak będę "rysował". Więc nie zmieniłem się, mimo, że wtedy, gdy moje konto było czyste mogłem zacząć nowe życie. Został tylko jeden "nośnik" informacji na mój temat. Powtórzyłem słowa za Riezakiem:
- Nikt nic nie mówi, nikt nic nie wie.
Podniosłem broń i strzeliłem Sidewalkowi w łeb. Odwróciłem się i poszedłem a za sobą usłyszałem tylko gruchnięcie zwłok o ziemię. Teraz wy.

MINIGUNMEN




komiks:

Rzeźnik666
Bip..Bip..
Ufo

różniste:

Moje opowiadania
Inne opowiadania
Moje rysunki
Moja grafika

japonia:

Samuraje
Ja i Miecz
Hagakure

humor:

Teksty
Vlepki
Revolution
Syslolki
Poryte projekty

strona:

Download
Księga
Wspieraj!



minigunmen copyright 2010






title=           

  OlafK's GR Site |   Generally |   industrial, blokowiska | Fotografia | Kielce | Tani Hosting | Śmieszne zdjęcia