strona główna        muzyka        gry        broń        teksty        różne        autor       

Slayer

Nazwa ta spędzała w latach osiemdziesiątych sen z oczu amerykańskim rodzicom nie tylko swoim brzmieniem. Slayer - czterech facetów, których jazgotliwa muzyka uzupełniona o obrazoburcze teksty była ucieleśnieniem najgorszych snów strażników moralności.

Dla fanów jednak ta grupa to przede wszystkim zagrane żywiołowo, choć z mistrzowską precyzją płyty i porywające koncerty. To zespół, który na spółkę z Metallicą, Anthraxem i Exodusem stworzył syntezę punka i metalu - styl zwany thrashem.

Początki Slayera były niepozorne - wszystko, podobnie jak w przypadku wielu innych grup, zaczęło się od spotkania dwóch zafascynowanych muzyką nastolatków - Jeffa Hannemanna i Kerry'ego Kinga. Ten pierwszy grał na perkusji, drugi zaś, dzięki ojcu i jego wydatnej pomocy finansowej, posiadał sporą kolekcję gitar, z których potrafił już zrobić całkiem niezły użytek. Obaj mieszkali w sąsiedztwie, ich spotkanie było więc nieuniknione.

Po wspólnej próbie stwierdzili, że warto założyć zespół. King ściągnął do składu drugiego gitarzystę, Jeffa Hannemanna, a wkrótce dołączył do grupy wokalista i basista Tom Araya.

W takim też składzie Slayer zaczął regularne próby. Wkrótce chłopaki mieli okazje zaprezentować swe umiejętności na żywca. Jak wspomina Dave Lombardo, pierwszy koncert Slayera odbył się w 1981 roku na festiwalu Battle Of The Bands, który odbył się w ich rodzinnym mieście Los Angeles. Informacja ta nie jest jednak pewna, gdyż pozostali członkowie grupy zdają się nie pamiętać o tym wydarzeniu. Ciekawa sprawa... Dlatego też (i mimo tego) za początek kariery Slayera często uważa się rok 1982. Roczek później muzycy otrzymali szansę umieszczenia swojej kompozycji na składance "Metal Massacre 3". Mimo masakrującego tytułu był to pierwszy krok ku sławie, niemal pewien sukces zważywszy na fakt, że na jednej z poprzednich edycji tego wydawnictwa swój utwór zamieściła Metallica.

Na debiutanckiego reprezentanta został wytypowany utwór "Aggressive Perfector", a ponieważ stał się on dość popularny, grupa bez trudu podpisała kontrakt z wytwórnią Metal Blade.

Debiutancka płyta Slayera nosi tytuł "Show No Mercy" i wydana została w roku 1984 przez wspomnianą wytwórnię. Przyniosła ze sobą porcję muzyki, która w owym czasie musiała szokować. Słuchacze znali już wówczas grzmocenie Iron Maiden czy wycia Judas Priest, nic jednak nie mogło ich przygotować na coś takiego. Poraziły ich opętańcze rytmy, wybijane z szybkością karabinu przez Lombardo, świszczące, ciężkie gitary oraz teksty, których tytuły, jak np. "Evil Has No Boundaries", mówiły same za siebie.

Myślę, że ówcześni fani ostrej muzyki musieli przeżyć niezły wstrząs. A była to dopiero przygrywka. Slayer miał niedługo pokazać, na co go naprawdę stać.

W roku 1985 ukazuje się kolejna płyta Slayera, czyli "Hell Awaits". Stanowi rozwinięcie pomysłów zawartych na poprzednim krążku, kompozycje ulegają wydłużeniu, nie mają jednak w sobie tej mocy, co utwory zawarte na debiucie. W okresie nagrywania tego albumu Kerry King wprowadził do scenicznego image'u grupy element, który miał być później kopiowany przez niezliczone rzesze naśladowców - naramienniki z gwoździami. Taka miła ozdóbka, jak broszka albo spinka do włosów...

Ów gadżet pokazuje idealnie jakiego rodzaju grupą był wtedy Slayer - kilku chłopaków, którzy dopiero co nauczyli się grać, bawiących się w muzykę i starających szokować za wszelką cenę. W późniejszych latach zespół odszedł od satanistycznych tekstów, biorąc na warsztat rzeczy budzące wprawdzie równie wiele kontrowersji, jednak zdecydowanie poważniejsze. Mimo to początkowy okres działalności kapeli zdecydowanie dawał argumenty wszystkim tym, którzy w ostrej muzyce widzą narzędzie szatana. A przecież, jak mieli później przyznać sami muzycy, wczesne teksty Slayera były raczej zabawą w horror i grozę. Nie można ich traktować poważnie. A jeśli ktoś sądzi inaczej? Cóż - jego sprawa. Slayerowcy jednak rogów nie mają.

Tymczasem wielkimi krokami zbliżał się rok 1986. Miał on być dla zespołu przełomowy. Zaczęło się od zmiany wytwórni - Slayer opuścił Metal Blade i związał się z Def Jam. Właścicielem tej firmy był Rick Rubin, nagrywały zaś dla niego głównie zespoły takie jak Run D.M.C. czy Beastie Boys. Rubin jednak oprócz rapu, darzył sympatią również metal. To on właśnie stał się producentem trzeciej płyty Slayera, zatytułowanej "Reign In Blood"

Jest to krążek - legenda. Powszechnie uznawany jest dziś za największe dzieło Slayera, wywołał też mnóstwo kontrowersji. Na płycie znalazło się dziesięć utworów, których łączny czas trwania to dwadzieścia osiem minut. To bardzo mało jak na płytę, gdy weźmiemy jednak pod uwagę tempo kompozycji - przestajemy się dziwić. Album powala jednak nie tylko szybkością - ogromne wrażenie robi również wspaniała produkcja Rubina.

Slayer podniósł wysoko brzmieniową poprzeczkę, wreszcie też możemy podziwiać w pełnej krasie umiejętności Dave'a Lombardo - bębny na "Reign In Blood" brzmią po prostu masakrująco. Miało się to zresztą stać regułą na płytach morderczego kwartetu.

Trzeci album Slayera przyniósł jednak muzykom też sporo problemów, gdyż związany jest z nim skandal. Wywołał go otwierający płytę utwór "Angel Of Death", traktujący o oświęcimskim zbrodniarzu, doktorze Josephie Mengele. Album mimo wszystko sprzedawał się dobrze i dziś jest uważany, jak wspomnieliśmy wcześniej, za opus magnum grupy.

Na czwartym krążku muzycy postanowili zmienić nieco formułę swego grania. W 1988 roku powstał album "South Of Heaven", kolejne wspólnie z Rickiem Rubinem thrashowe dziecko. Przyniósł muzykę spokojniejszą, bliższą dokonaniom Black Sabbath, lecz nie pozbawioną ciężaru, klimatu i siły wyrazu. Slayer urozmaicił kompozycję i wzbogacił aranżacje - w efekcie powstał album bardzo ciekawy, jakością nie ustępujący swojemu poprzednikowi, choć zupełnie od niego inny.

Kontynuacją "South Of Heaven " był nagrany w 1990 roku "Seasons In The Abbys". Wyprodukowany również przez Ricka Rubina i Andy'ego Wallace'a, jest według mnie najlepszym, obok "Reign In Blood", dokonaniem grupy. Niezwykle dojrzały brzmieniowo i aranżacyjnie (posłuchajcie perełek w rodzaju "Dead Skin Mask" czy utworu tytułowego), stanowił jednocześnie pożegnanie Slayera z Davem Lombardo. Wprawdzie grupa grała z nim jeszcze dwa lata, zaś w 1991, w dziesięciolecie istnienia zespołu, ukazał się podwójny koncertowy album "Decade Of Aggression", jednak wzajemne animozje były zbyt silne. Dave opuścił Slayera, grupa zaś stanęła przed dużym problemem. Niełatwo jest zastąpić tej klasy muzyka. Niewielu jest na świecie perkusistów tak dobrych technicznie i o tak ciężkim uderzeniu. A jednak udało się, do zespołu w roku 1993 dołączył Paul Bostaph, zaś już w rok później mogliśmy zapoznać się z nowym studyjnym albumem Slayera. Nagrany w nowym składzie "Divine Intervention" stanowi połączenie stylów wypracowanych na poprzednich płytach.

Są na nim zarówno utwory bardzo szybkie, od razu kojarzące się z "Reign In Blood", jak np. "Dittohead", ale i spokojne, ciężkie i motoryczne reminiscencje "South Of Heaven", na przykład utwór tytułowy. W sumie była i jest to płyta bardzo udana, zaś nowy pałker okazał się cennym uzupełnieniem.

Po kolejnych dwóch latach ukazał się album "Undisputed Attitude", na którym zostały zawarte głównie covery grup punkowych i hardcorowych, jak Minor Threat czy GBH. Płyta zawierała też nowy kawałek pt. "Gemini". Całość była bardzo szybka i brutalna, jednak zespół był zadowolony, słuchacze też. Bostaph powiedział nawet, że to najlepsza płyta, którą nagrał. Mimo, że gdy wypowiadał te słowa, nie było go już w zespole.

Tak, tak - po raz kolejny grupa musiała szukać bębniarza. W swoim czasie głośno było nawet o przetasowaniach na tym stanowisku w kilku czołowych metalowych zespołach. Do Slayera trafił wcześniejszy perkusista Testament, John Dette, jednak panom najwyraźniej się nie układało i koniec końców do składu powrócił Bostaph. I z nim właśnie grupa nagrała swój ostatni jak na razie album, zatytułownay "Diabolus In Musica". Ten wydany w 1998 roku krążek przyniósł nowy wizerunek muzyki grupy, zapowiadany zresztą przez wspomniany kawałek "Gemini". Slayer postawił na motorykę kompozycji i wyszło to muzyce na dobre. "Diabolus In Musica" to naprawdę świetna płyta, będąca udanym odświeżeniem formuły thrashowego grania w dobie wszechogarniającej muzyczne papki.

Pora teraz na małe podsumowanko. Slayer istnieje już osiemnaście lat, niedługo więc będzie już miał na koncie kolejną "dekadę agresji". Przez cały ten czas zaskakiwał nie tylko bezkompromisowością swej muzyki i żelazną konsekwencją w realizowaniu wytyczonych na początku kariery celów. Jego cechą charakterystyczną była też pomysłowość. Niestety, wśród zespołów metalowych te dwie rzeczy rzadko idą w parze - Slayer należy pod tym względem do wyjątków. Mam więc nadzieję, że kolejne płyty tego kwartetu będą równie dobre, a im samym nigdy nie zabraknie pomysłów na nowe kawałki.

Członkowie grupy nie są już młodzi, na karku tych dojrzałych panów odkładają się kolejne latka. Dawno już nie są młodzieńcami, jednak wielu bezpardonowo grających, młodych i wytatuowanych chłopaczków mogłoby się jeszcze nauczyć, jak młóci się dobrą, szybką muzykę.




kapele:

Eidolon
Motorhead
Megadeth
Anthrax
Pantera
Overkill
Morbid Angel
Decapitated
Cannibal Corpse
Dimmu Borgir
Summoning
Monster Magnet
Devildriver
Static-X
Korn
King Crimson
Judas Priest
Cradle Of Filth
Apocalyptica
Iron Maiden
Helloween
Iced Earth
KaT
Tiamat
ManowaR
Behemoth
Mayhem
Nightwish
Slayer
Hammerfall

inne:

TAPETY
Mp3



minigunmen copyright 2010






title=           

  OlafK's GR Site |   Generally |   industrial, blokowiska | Fotografia | Kielce | Tani Hosting | Śmieszne zdjęcia